Rozdział II
Była paskudna pogoda. Pochmurno, szaro, zgniło.
W rozjeż- dżonym i rozdeptanym błocku tonęły koła roweru, który Ewa prowadziła wzdłuż stoisk. Znowu była na giełdzie, ale zamiast staroci prawie każde stoisko stanowiły rozrzucone w rozmokłej glinie stosy ludzkich szkieletów.
Nie, nie czuła przerażenia. Lecz przygniatający smutek. Przewidywała swój los i była z nim pogodzona. Ale żalem na- pawało ją to, co spotkało innych. Patrząc na sterty ubłoconych kości czuła się jak Chrystus przyjmujący na swe barki cierpienie wszystkich ludzi. Wiedziała, dokąd zmierza. Wampir stał w tym samym miej- scu, co wtedy. Ale tym razem, był sam. Nie było nikogo koło nie- go. Żadnego maczo z drwiącym uśmieszkiem, któremu mógłby zaproponować seans.
Ewa podeszła do upiora. Wzięła w dłonie jego ubłocone ręce i włożyła mu swój prezent od Michała – piękne, ślimaczko- we kolczyki.
Dotyk, splecenie palców… Gdy zamykała jego dłoń w swo- jej, w wampirzym ciele coś silnie drgnęło. Paskudny grymas zniknął z jego szarej twarzy. Spojrzał na dziewczynę. Ich oczy spotkały się. I wtedy Ewa dostrzegła w upiornych źrenicach iskry… piękna.
Odchodząc, obejrzała się za siebie. Wampir stał nieruchomo w tym samym miejscu, lecz jego twarz, cała postać na ułamek sekundy zmieniły się nie do poznania. Ewa stanęła wpół drogi. Jak zahipnotyzowana bezwolnie wróciła...