Nie bój się – teraz to pies uspokajał człowieka, -
Wyszli na zewnątrz i Trocek natychmiast przeobraził się w dorodnego smoka. Machnięciem skrzydeł powaliłby mężczyznę, gdyby ten nie był już na czterech wilczych łapach.
Ładna kita – smocza pochwała dobiła Mikołaja, który z przerażeniem oglądał swój długowłosy ogon. Po tej metamorfozie przestał o cokolwiek pytać. Dalsza próba logicznego wytłumaczenia zdarzeń nie miała już sensu.
Mówiłem ci, że to twoje rozumowanie, to ślepa uliczka – Trocek stał przed nim w potężnym rozkroku.
Mikołaj bał się wydobyć z krtani jakikolwiek dźwięk. Smocze pomruki były chrapliwe. A on? Wyciągnął szyję i podniósł łeb. Z wilczego gardła dobyło się przeciągłe wycie.
I języka w gębie nie zapomniałeś!
Smocze żarty zaczynały go irytować.
Spadaj – z głuchym warknięciem zamachnął się łapą.
Uważaj stary! -
A ty, niewyparzoną gębę.
Dobrze już dobrze, przestań się tak rzucać – Trocek sprawiał wrażenie, jakby świetnie się bawił wisielczym humorem towarzysza.