To, co się jeszcze liczyło, to wspomnienia. Nie te z dzieciństwa: smutne, czarne, ciemne, ale te, gdy był Bardanem. Każdego wieczoru, tuż przed snem zamykał oczy, by choć na chwilę przywołać siłę w sprężystych mięśniach, feerię zapachów w nozdrzach, ciepło piasku pod pazurami i chłód deszczu na sierści. Tęsknił do tamtego odczuwania, widzenia, słyszenia świata. Którejś nocy, ze wstydem stwierdził, że z lubością wspomina smak surowego, owczego mięsa, ze świeżo zabitej ofiary... Tam wszystko miało swój cel. Nawet utrata łapy była po coś. Tam dawał i brał. Był potrzebny i potrzebował. Kochał i był kochany. Tu -
Próbował tylko nie myśleć o ludzkim okrucieństwie, którego doświadczył na własnej, wilczej skórze. Próbował stłumić w sobie wstyd, że był, i znowu jest człowiekiem. Próbował jakoś dalej żyć z niezgodą na to, co ludzie wyprawiają, jak traktują samych siebie i otaczający świat.
Ale Warszawa drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku była wyjątkowo niesprzyjającym miejscem dla tych prób. Narastająca międzyludzka agresja, izolacja, zawiść i głupota szerzyły się wśród lokalnej społeczności, jak epidemia. Wariackie tempo życia, wielko-
Zimą przyszły takie dni, gdy nawet zaczął poważnie zastanawiać się nad całkowitym odejściem.