Teraźniejszy brak smoka-
Za sprzedane warszawskie mieszkanie, kupiウ lepszケ bryk・・ソeby maウy si・nie wstydziウ. ・Reszt・kasy wymieniウ na euro i wsadziウ do skarpety, ソeby mie・z czego ソy・przez pierwsze miesiケce. W sam Prima Aprilis wpakowaウ do wozu Trocka, par・pamiケtkowych grat i bez cienia ソalu, poソegnaウ resztki polskiego 從iegu, na wychodzケcych zawilcach.
Korzenie? Jeśli je miał, to dawno obumarły. Pamięć? Nauczył się przesiewać ją, jak mak przez sito. Na pierwszej granicy z Czechami, nawet nie spojrzał w lusterko wsteczne...
Trzy dni turlał się na drugi koniec Europy. Do andaluzyjskiego miastka dotarł wczesnym popołudniem i podjechał prosto pod znajomą knajpę ojca Josego. Była zamknięta.
Co jest grane? -
Kto tam?! -
Swój!
Zamknięte. Dla obcych i swoich zamknięte!
Ja do Josego!
Jedna z okiennic uchyliła się do połowy. Przekrwione oczy w nalanej twarzy barmana spojrzały nieufnie na przybysza.
Co ty za jeden?
Znajomy. Znajomy pana syna.
Dobre sobie! Spieprzaj, zanim ci mordę obiję! Znajomy syna, dobre sobie! Pedofil zasrany – skrzydło okiennicy trzasnęło z hukiem.
Mikołaj wrócił do auta.
Dobrze, że ze mną nie wyszedłeś – mruknął do Trocka. -
Był otwarty. Stara doktorka przywitała ich, jak bliskich krewnych.
No proszę, jednak dotrzymaliście obietnicy! Trocek, mordo parchata – schyliła się do kundla, -
Wrócił podziękować.
Jose jest w domu, z moją córką. Przez ten rok, coś podejrzanie bardzo się polubili.
Chłopak dojrzał do amorów.
No to teraz strzeliłeś kulą w płot! -
Nie minął kwadrans, jak Jose wparował do gabinetu. Za nim, stanęła na progu trzydziestoparoletnia kobieta.